MERCEDES GLS 500 4MATIC

Opublikowano

Gosser

W latach 50. na rynku aut luksusowych rządził Mercedes Typ 300 „Adenauer”, mimo że przy wielu ekskluzywnych konkurentach wyglądał dość skromnie. Jego siłą było jednak to, że oferował komfort w każdych warunkach, na każdej drodze, i zawsze docierał do celu.

Podczas niedawnej rewolucji w nomenklaturze SUV-ów Mercedesa w nazwie największego z nich znalazła się litera „S”. Tak, oczywiście jest to nawiązanie do Klasy S, ale wcale nie chodzi o gabaryty, chociaż są bardzo zbliżone (GLS ma aż 513 cm długości, klasa S o 3 cm więcej). Po prostu ten SUV spełnia dokładnie te same zadania, co Klasa S. Oczywiście nie jest aż tak reprezentacyjny jak duża limuzyna, ale zapewnia ten sam, nieprzyzwoity wręcz poziom komfortu i luksusu. A przy tym jest autem sprawnym niezależnie od warunków pogodowych i stanu dróg, dokładnie tak samo jak przed laty Typ 300 i model 770 z lat 30., do których przylgnął przydomek „Grosser”.

Wprawdzie producent oferuje jeszcze mocniejszą wersję GLS-a, czyli 544-konne 63 AMG, jednak usportowione odmiany zdecydowanie lepiej pasują do mniejszych, zwinniejszych SUV-ów. Zresztą do wielkiego GLS-a mającego izolować od świata zewnętrznego bardziej pasuje dyskretny charakter. Ciężko też zrozumieć sens jeszcze mocniejszej odmiany, siedząc za kierownicą „500”. Podwójnie doładowany 4,7-litrowy silnik V8 o mocy 455 KM pozwala przyspieszać do setki w 5,3 sekundy, a trzeba pamiętać, że mówimy o 2,5 tonowym kolosie. Z zewnątrz słychać, że nie jest to już jednostka wolnossąca, ale dźwięki w kabinie są najwyższego gatunku. Nie są one natarczywe, dyskretnie przypominają, że mamy do czynienia z czymś elitarnym, a nie pospolitym dieslem. Patrząc na GLS-a, ciężko spodziewać się po nim niezwykłej zwinności, jednak auto prowadzi się pewnie i stabilnie, bez nadmiernej ociężałości. Pneumatyczne zawieszenie nieźle daje sobie radę również poza asfaltem – na dziurawych, szutrowych drogach GLS nadal oferuje mnóstwo komfortu, a w najcięższych sytuacjach jego prześwit można zwiększyć aż do 276 mm. Tego akurat nie potrafił „Adenauer”, chociaż miał elektryczną regulację tylnego zawieszenia i po dziurawych drogach też jeździł z wielką gracją.

Tekst i zdjęcia: Rafał Andrzejewski

Artykuł w Classicauto 125 (02/2017)